Szczyrk

15 Luty 2012

Gdy usłyszałam o pomyśle wyjechania na weekend do Szczyrku, najpierw powiedziałam: „Jadę!!!!”, a potem zaczęłam się zastanawiać:” Hmmm, tylko jak ja to zrobię...?”

Punkt pierwszy: co na to Maciek? Na szczęście mam swoje sposoby, by go przekonać, że taki wyjazd będzie dla niego niezapomnianym przeżyciem :-)

Punkt drugi: telefon do mamy. Uff, akurat nie ma szkoły, więc może się zająć dziewczynkami.

Punkt trzeci: środek ferii, gdzie znajdziemy nocleg? Telefon do zaprzyjaźnionej „cioci Uli” i pokój załatwiony.

Punkt czwarty: czy przy temperaturze -20 jeżdżenie na desce sprawia człowiekowi jeszcze przyjemność? Ok, zabieram grube rajstopy, grube skarpety, grubą czapkę, 2 pary rękawiczek, 3 najcieplejsze bluzy i jeszcze polarowe, różowe kalesony... moje ulubione :-)

Punkt piąty: jedziemy!!!

 

Po podróży do Szczyrku Maciek pada nieprzytomny, ja zaraz po nim, a Ala, którą zabraliśmy ze sobą, postanawia pójść na imprezę ( czasami czuję się przy niej jak stara baba...)

Następnego dnia idziemy „ jeździć”, a raczej zamarzać na wyciągu. Aaaaaaa! W takich warunkach jednak NIE DA SIĘ JEŹDZIĆ. Czapka nasunięta na czoło, 3 kaptury i gogle powodują, że moje pole widzenia zawęża się do 5 cm...ale cały czas powtarzam sobie: „ Jest fajnie, jest fajnie, cholera jak tu jest fajnie”. Po 2 grzanych winach faktycznie robi się fajnie. Jeździ się świetnie, zwłaszcza pod wyciągiem, ale ta temperatura!!! Na litość Boską, bez robienia przerw w barze na herbatę lub coś mocniejszego, nie ma szans, by wytrzymać w takich warunkach! W ciągu dnia zjeżdżamy raptem 5 albo 6 razy, mimo darmowych wyciągów. Z powodu awarii systemu nic nie płacimy :-)

Wieczorem, podczas zawodów jest jeszcze zimniej. Cieplej robi się dopiero w namiocie, w trakcie imprezy. Muzyka kompletnie nie w moim klimacie i pewnie gdyby nie obecność Ali, Ewy i Kasi, przy których mogłabym się bawić nawet przy dźwiękach kościelnych dzwonów, do domu wróciłabym znacznie wcześniej, a tak wytrwałam AŻ do 1.30 :-)